środa, 4 czerwca 2014

„Ważne jest niewidoczne dla oczu”


To był wrzask, którego nigdy nie będzie w stanie zapomnieć. Tego był pewien. Tylko tego.

Nie wiedział, czy w końcu skatują na śmierć tę dziewczynę, nie wiedział czy może ktoś jej nie uwolni, nie wiedział czy może jednak nie powie ona tego, czego od niej oczekiwali.

Choć w to ostatnie wątpił najbardziej. Patrząc jak blondynka pluje krwią i płacze, a oni bez zająknięcia kontynuują tortury skłaniał się do tego, że dziewczyna nie wytrzyma już długo.

Pewnie by go to nie interesowało, ale wciąż miała ona ten błysk w oku, gdy po raz kolejny schodziła na dół. Jakby mówiła sobie w myślach „i tak mnie nie złamiecie”. Ale oni próbowali i dalej próbowali. Jej walka mu imponowała, nie wiedział czy sam byłby w stanie tak się przeciwstawiać, zwłaszcza przy takich ludziach, którzy nie zawahaliby się pozbawić go życia.

Bałby się. Bałby się bólu, bałby się dostać to, co ona właśnie dostawała.

Tak był wychowany, Malfoyowie zawsze uchodzili za tchórzów, a jego ojciec był na to niezłym przykładem. Bali się Czarnego Pana, dlatego zawsze stali po jego stronie. Liczył się strach.

Ale ona zdawała się go nie czuć.

Nie, to niedorzeczne, każdy się go boi. Ona po prostu... Ona Go nie spotkała. Nie mogła. To niemożliwe, to niedorzeczne. Sama wbijała sobie gwoździe do trumny. Z podniesioną głową.

Zawsze torturowali ją przed zachodem słońca. Wiedział, bo czym nie próbował się zająć i tak o tym myślał. Próbował czytać książki, słuchać muzyki, wychodził z domu, ale wciąż wracał do tego myślami, zastanawiał się, czy dziewczyna jeszcze żyje.

I zawsze lądował na górze schodów, gdzie mógł zobaczyć wszystko, a sam nie był widoczny. Rodzice wiedzieli, że tam jest. I byli w tej wiedzy osamotnieni.

Jej oczy odbijały się w kałuży. Było, tam na dole, tylko kilka pochodni, ale ten jeden raz naprawdę je dostrzegł. Nigdy nie widział czegoś takiego.

Było pełno bólu, troski, spokoju, wytrwałości, cierpienia i czegoś takiego, co tylko Luna Lovegood mogła mieć. To pomylenie, szaleństwo, dziwactwo. To, czego się nie wstydziła, a wręcz była z tego dumna. To go zaskakiwało. Imponowało. Ale nigdy się do tego nie przyznał.

Prawdziwe cuda zdarzały się jednak dopiero po zachodzie słońca, jak transportowano wymęczoną blondynkę do lochów. Ale nigdy od razu.

Wiedział, że najpierw odpoczywa, je suchy chleb i popija go wodą. Ale gdy księżyc pojawiał się na niebie, Draco już tam był. Od pierwszego dnia jej niewoli.

Pamiętał jak wtedy po prostu tamtędy przechodził. Nawet nie wiedział po co, chyba włóczył się po domu szukając dla siebie miejsca. Usłyszał głos, jeden, spokojny, dziecięcy głos. I poszedł za nim, prosto do lochu. Poruszał się bezszelestnie, usiadł tak, by nie mieli możliwości go dojrzeć. I już tylko słuchał.

Każdego dnia innej historii.

Nie zawsze zdążał na całość, czasem jednak musiał sporo czekać. Dziewczyna nie miała ustawionego zegarka i zaczynała dopiero wtedy, gdy była w stanie normalnie mówić.

Zwykle miały szczęśliwe zakończenia. Więc tamtego dnia też był pewien, że skończyło się to dobrze.

-Dawno, dawno temu na jednej z asteroid mieszkał czarodziej zwany Małym Księciem. Nie, nie był tam sam.. Miał kogoś, miał swoją Różę, którą non stop się opiekował. Nie był samotny. Przykrywał ją na noc, pielęgnował, słuchał przechwałek, bo kwiat był bardzo, ale to bardzo próżny. Róża zawsze opowiadała, że jest jedyną taką na świecie, a żadna magia, nawet ta, którą uprawiał Książę, nie mogłaby stworzyć niczego piękniejszego. Jednak przyszedł taki dzień, w którym Książę powiedział przysłowiowe 'dość'. Po kłótni z Różą uciekł z planety w poszukiwaniu nowego, prawdziwego przyjaciela. Minął kilka planet, aż w końcu dotarł na Ziemię. Tam właśnie spotkał tysiące róż, niemalże identycznych z jego własną. A przecież mówiła, że jest taka jedyna. Rozczarował się. Czuł się naprawdę samotny, choć wokół niego mnóstwo było mugoli, czarodziei, zwierząt, stworzeń... W końcu uświadomił sobie, ja sądzę, że jeden z chraptaków mu w tym pomógł, że Róża nigdy nie chciała by odchodził. Że kocha się sercem, że jest się odpowiedzialnym za to co się oswoi. Wiedział, że musi wrócić do Róży. A żadna magiczna siła nie była wstanie doprowadzić go do jego miłości.

-I jak to się skończyło? - zapytał głośniej Olivander. - Znalazł ją?

-Tak. - dziewczyna kiwnęła lekko głową.

-W jaki sposób? Znalazł Czarną Różdżkę?

-Nie. Są rzeczy potężniejsze niż magia.

-Na przykład jakie?

-Miłość. I śmierć.

Ollivander milczał. Młoda Lovegood zdawała się utonąć we własnych myślach. Miała już pewnie zamknięte oczy, jej oddech stawał się coraz bardziej płytki i młody Malfoy był już pewny, że dziewczyna usnęła.

Był ciekaw co jej się śni. Czy cokolwiek jej się śni. Nie ruszał się, tylko słuchał nie będąc pewnym dlaczego ciało odmawia mu opuszczenia pomieszczenia.

Niedobrze. Za dużo o niej myślał. To niedorzeczne.

Ulotnił się. Musiał. Nie chciał mieć jej ciągle w głowie, nie chciał czuć się w ten sposób. Właśnie, w jaki sposób? Dziwny. Inny. Bo ona była inna. Tam, w szkole widział jedynie wariatkę bredzącą od czapy, której nawet w Mungu nie mogli pomóc. A teraz... Teraz było to coś innego. W tym wariactwie była mądrość, była czystość. I siła.

Kolejne dni przyniosły niewiele nowego. Wciąż oglądał jak ją katują, wciąż schodził na dół. Tylko z każdym kolejnym wieczorem musiał czekać dłużej. I jej głos częściej się załamywał. Ale wciąż był taki sam, dziecięcy, jakby nawet po katuszach nie ściągała uśmiechu z twarzy. Nie pokazywała jak bardzo źle się czuje, on to wiedział. I nic nie mógł zrobić. Tylko siedział i słuchał.

-Co nam dzisiaj opowiesz? - zapytał w końcu Gryfek.

Draco nieco się zdziwił, nie przypuszczał, żeby i goblina interesowały historie Lovegood.

-Macie jakieś życzenia? - blondynka zdawała się powiedzieć to radośnie. - Może Ty, Draco?

Chłopak zamarł. Był pewny, że nie wiedziała o jego wizytach.

-Coś ze szczęśliwym zakończeniem. - wydukał w końcu zadziwiając samego siebie. Ale nie Lunę.

-Dobrze. Hm... Dawno temu, jeszcze zanim narodzili się założyciele Hogwartu w świecie czarodziei zaczęto zastanawiać się nad tajemniczym stworzeniem mieszkającym nieopodal Zakazanego Lasu...

Zamknął oczy. I słuchał. Czuł, jak jej głos przejmuje go do końca. Tak codziennie. Już nie musiał się ukrywać, nie robił tego. Siadał przed kratami i zwyczajnie słuchał. I słuchał.

A w dzień oglądał. I coraz bardziej go to bolało. Coraz bardziej pragnął coś zrobić. Nie pozwolić im więcej. 

Lecz każdym kolejnym uderzeniem nie robił tego. Ale zawsze był blisko.

-Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - zapytała pewnego dnia, gdy Ollivander trzymany był na torturach.

Zdziwił się. Spojrzał na nią. Miała zamknięte oczy, na skórze mnóstwo zaschniętej krwi.

-Nie.

-Ja też nie. - uśmiechnęła się. - Bo to nie do końca miłość. Można się zakochać w czyichś dłoniach, słowach, ustach, a nawet w czyimś niczym. Ale nie tak od razu. Nic nie dzieje się tak szybko i nic nie dzieje się bez przyczyny. Najgorsze jest wtedy, gdy się nie umie z tym pogodzić.

-Nie. - przerwał jej. - Najgorsze jest patrzeć, jak ta osoba cierpi.

Milczała. Ale nie spała. Słyszał po oddechu. Wiedział to nawet na nią nie patrząc. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek choćby ją dotknął.

Musiał wyjść wcześniej niż zwykle, nie chciał by znaleźli go tam odstawiając Ollivandera. Nie spał tej nocy. Tylko myślał.

Nie chciał oglądać jak po raz kolejny ją torturują. Ale nie potrafił zmusić się by zostać w pokoju. Zszedł, jak zwykle. Widział, jak wloką ją na miejsce. Widział jak zadają pierwszy cios. Potem kolejny i kolejny. Widział jak zamyka oczy.

Nie złamiecie jej, pomyślał, nigdy jej nie złamiecie.

Zszedł na sam dół. Już nie było prawie. Nie mógł już dłużej na to patrzeć.

Nawet nie wiedział jak to się stało, że stał uż tak blisko. Nie był nawet uzbrojony. Po prostu musiał ją zasłonić. Patrzyła na niego. Tymi wielkimi, dziwnymi oczami, które teraz kojarzyły mu się tylko z pięknem. Otworzyła usta.

-Mały Książę wiedział, że musi umrzeć. Tylko po drugiej stronie zdoła być blisko Róży. Do zobaczenia. - wypowiedziała to tak cicho, że słyszał chyba tylko on.

Nie zdążył.

Padł jeszcze jeden cios.

Był pisk, którego nie zapomniał do końca życia. Śnił mu się każdej nocy.

A potem była już cisza.


Udało jej się go oswoić, choć on nigdy się tego po niej nie spodziewał. Rozdzielili się. Teraz był pewny, że będzie już tylko samotny na asteroidzie, z której ona zniknęła. Ale wróci. Ona przecież wróci. W końcu przecież muszą się odnaleźć.


~fin~ 


"Mały Książę" to jedna z moich ulubionych książek. Nawet nie wiem jak to się stało, że pomyślałam, by coś z niej wrzucić do opowiadania. Wiem, że opis książki nie jest dobry, ale miałam w głowie Lunę wypowiadającą to właśnie tak. 
Rzadko uśmiercam bohaterów, ale no cóż, nie wszystko musi dobrze się kończyć ;)
Wróciłam z gór, powinnam niedługo coś wstawić, tylko nauka zabiera mi dużo czasu... 
Do zobaczenia ;)

3 komentarze: