wtorek, 9 września 2014

So open your eyes and see the rainbow...


-Niestety to nowotwór. Jest mi naprawdę przykro.

Głos lekarza zdawał się wieść prym na całym korytarzu. Rozmowy ucichły, a każdy z pacjentów zwrócił się w jego kierunku. Jego i nastolatki leżącej na szpitalnym łóżku z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji.

Dziewczyna była drobna i bardzo blada. Jedynym odznaczającym się elementem w jej wyglądzie były czerwone usta, czerwone bardzo mocno, choć nie traktowane żadnymi wspomagaczami. Jasne włosy opadały na jej ramiona, a ona z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w doktora.

Czuła się obserwowana. Ciszę zaczęły przerywać szepty „Biedne dziecko!”, „Cóż to się porobiło”, „Mój Boże, taka młoda”.

Jednak dziewczyna tylko kiwnęła głową.

-To kiedy mogę wyjść? - zapytała melodyjnym tonem lekko się uśmiechając.

Trzydziestoletni lekarz obrzucił ją suchym spojrzeniem.

-Powinna pani zgodzić się na leczenie. Będzie potrzebna chemia...

-Nie, nie. - pokręciła głową. - Kiedy mogę wyjść?

Doktor po raz kolejny obrzucił ją tym dziwnym spojrzeniem. Odkąd tu trafiła patrzył na nią jak na kogoś, kto nie rozumie sytuacji lub nie jest w stanie podjąć racjonalnej decyzji.

Było coś w tym spojrzeniu, czy w tonie tych słów, co bardzo ją raniło. Bardziej niż ich sens. „Masz raka” - nie była zdziwiona. Jej matka umarła na tę chorobę dwa lata temu, a ona została pod opieką ojca, który jej obecność w domu traktował bardziej jak obecność małego komara – dopóki go nie widzisz, nie wadzi, a jak już się pojawi to wyssie trochę jedzenia z lodówki i pozostawi bąbla w postaci mniejszej ilości pieniędzy w portfelu. Ale nie przyda się na nic więcej. Największą tragedią było dla niego odstąpienie jednego łóżka dla swojej jedynej córki.

-Ile ma pani lat? - zapytał jeszcze lekarz lustrując ją dokładnie.

-Osiemnaście. - odpowiedziała z uśmiechem. - Od trzech dni.

-Aha.

W tym jednym słowie zawarł tyle negatywnych uczuć, że nie była w stanie ich zliczyć. Niedowierzanie, pogarda, złość. Czyżby utrudniło mu to zadanie? Była już dorosła i mogła o sobie decydować, czyli zwyczajnie nie musiała iść na leczenie.


Krople deszczu tańczące naokoło, błyski na niebie i te cudowne dźwięki. Dźwięki burzy, tego głównego wokalu. Krople deszczu były melodią, a błyskawice efektami specjalnymi prezentowanymi na scenie zwanej niebem.


Jej ojciec słysząc, że dziewczyna jest w szpitalu przyjechał wyklinając wszystkich dookoła. Już z korytarza słyszała jak zbliża się w tonie obelg kierowanych do przypadkowych ludzi. Wpadł do sali i od razu podszedł do jej łózka.

-Pamiętaj, że ja nic nie zapłacę! Ani złamanego grosza! Co żeś znowu wymyśliła?! Ile ja mam z Tobą utrapienia, mogłem Cię nie brać, mogłem zostawić w tym zasranym bidulu!

-Pana córka ma raka.

Głos lekarza rozniósł się po sali po raz kolejny. Przerwał ciąg słów starszego mężczyzny. Dopiero wtedy przeniósł on wzrok z córki na niego.

-Co pan właśnie powiedział?


Szare parasole były wszędzie. Raz po raz przerywane odrobiną czerwieni u kobiet, lub różu u małych dziewczynek.
Rodzice preferowali ciemne lub bardzo przygaszone kolory, zatem dlaczego dzieciaki wolały te bardziej żywe? Przecież starsi dawali przykład. I kiedy to się kończyło, kiedy zamiast świetlistej zieleni zaczęły pojawiać się blade odcienie granatu?


-Ale ile kosztuje leczenie?! Ja już mam dość tej dziewuchy! Odkąd Twoja matka umarła i zwaliłaś mi się na głowę psujesz wszystko, zupełnie wszystko! Kto by pomyślał, żeby dziewczyna w Twoim wieku robiła maślane oczy do tęczy? Do TĘCZY! Powinien Cię już dawno psychiatra przebadać! Nic nie robisz tylko latasz po tym deszczu jak nienormalna! Masz parasolkę, a i tak wracasz cała mokra i robisz ślady na wykładzinie. Same problemy z Tobą! Same problemy!


Szary świat, szare budynki, szare niebo, szare życie, tęczowa parasolka.


-Nie będzie pan musiał płacić, bo pana córka nie zgadza się na leczenie.


Ludzie patrzący z żalem, sztuczną troską, lub po prostu z pogardą. Nienawiść zrodzona z zazdrości.
Zazdrościli tego, że była inna. Nie zwracała uwagi, tylko szła dalej. Żaden krok nie był zaplanowany, lecz każdy dobry. Bo nie ma złych kroków, gdy idzie się z kolorową parasolką, kiedy wszystko tonie w szarej kałuży.


W tym dniu w szpitalu można było usłyszeć jak postawny mężczyzna w milczeniu opuszcza salę. Szybko. Zbyt szybko.

Ciężar spadał z jego pleców, ale historia się powtarzała.

Przyszła kobieta, pojawił się rak i zmarła.

Dwa lata po jej śmierci przyszła dziewczyna, pojawił się rak i już niedługo miała umrzeć.


Jak będzie wyglądać ten świat, gdy zabraknie tej jednej tęczowej parasolki?


Blondynka wstała i wzięła do ręki swoją torbę. Uśmiechnęła się do lekarza. Podeszła do jednego z okien, wyciągnęła z torby farby i zaczęła kolorować szybę.

-Co pani wyprawia?! - warknął lekarz podchodząc do niej.

Na zewnątrz szalała burza.

-Maluję świat. Na żółto i na niebiesko. - odparła dziewczyna.

Trzydziestolatek westchnął uważnie przyglądając się blondynce. Mógł to ukrócić, ale nie wiedział nawet po co. Mogła malować, potem najwyżej się to umyje. Bardziej go nurtowało coś innego.

-Dlaczego nie chce pani się leczyć?

-Nie boję się śmierci. - uśmiechnęła się. - Każdy widzi ją jako czarną kosę, która marzy o tym, by niszczyć. A może ona jest kolorowa? Mama nie płakała umierając. Zresztą... Pan też umrze. Prędzej czy później. Leczenie w moim przypadku da mi może rok życia więcej. Nie potrzebuję go. Ja... Zawsze chciałam żyć kolorowo. I chcę tak żyć do końca. Chcę kolorować świat i pokazać, że bycie szarym nie jest właściwe. Nawet mówiąc można przekazać kolory. Ja tu nie pasuję. Chcę do mamy. 
Mam jeszcze czas by pomalować trochę świata. A potem odejść tam, gdzie ona na mnie czeka.


Kolorowa dziewczyna próbowała rzucać farbami w szarych ludzi. Farba odbijała się od szarych parasoli i spływała na ziemię tworząc kolorowe kałuże.

Budynki zostały szare, niebo zostało szare, życie zostało szare, ale kałuże na zawsze zostały kolorowe. A obok nich leżała pusta tęczowa parasolka.



 ~fin~

Tematyka trochę inna, ale czułam potrzebę napisania czegoś takiego. Oczywiście nie ma to na celu zniechęcanie ludzi chorych do zaprzestania leczenia, nie w tym rzecz. A wbrew wszystkiemu bardzo podoba mi się to opowiadanie, sama chciałabym tak pokolorować choć kawałek życia. 
Nie wiem kiedy pojawi się następna miniaturka, teraz jest szkoła, to znacznie ogranicza mój wolny czas. Ale niedługo się pojawię ;)

2 komentarze:

  1. Świetne opo *-* bardzo przyjemnie mi się czytało. :)
    dodaję do obserw. i czekam na więcej takich miniaturek ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, cudne opowiadanko, bardzo w moim stylu! Lubię poruszać tematy chorób i śmierci, choć to przecież takie przykre... Ale tutaj wplotłaś tę tęcze, te kolory i od razu jakoś radośniej się zrobiło. To prawda, że wszystko jest szare - ludzie, miasta, życie... Szczególnie jesienią. Niemniej są ludzie, którzy swoim zachowaniem czy charakterem rozjaśniają ten ponury świat. :) Bohaterka tego opowiadania na pewno była jedną z nich, mimo tego, ile przykrości i problemów ją w życiu spotkało...

    OdpowiedzUsuń