-Niestety to nowotwór. Jest mi
naprawdę przykro.
Głos lekarza zdawał się wieść prym
na całym korytarzu. Rozmowy ucichły, a każdy z pacjentów zwrócił
się w jego kierunku. Jego i nastolatki leżącej na szpitalnym łóżku
z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji.
Dziewczyna była drobna i bardzo blada.
Jedynym odznaczającym się elementem w jej wyglądzie były czerwone
usta, czerwone bardzo mocno, choć nie traktowane żadnymi
wspomagaczami. Jasne włosy opadały na jej ramiona, a ona z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w doktora.
Czuła się obserwowana. Ciszę zaczęły
przerywać szepty „Biedne dziecko!”, „Cóż to się porobiło”,
„Mój Boże, taka młoda”.
Jednak dziewczyna tylko kiwnęła
głową.
-To kiedy mogę wyjść? - zapytała
melodyjnym tonem lekko się uśmiechając.
Trzydziestoletni lekarz obrzucił ją
suchym spojrzeniem.
-Powinna pani zgodzić się na
leczenie. Będzie potrzebna chemia...
-Nie, nie. - pokręciła głową. -
Kiedy mogę wyjść?
Doktor po raz kolejny obrzucił ją tym
dziwnym spojrzeniem. Odkąd tu trafiła patrzył na nią jak na
kogoś, kto nie rozumie sytuacji lub nie jest w stanie podjąć
racjonalnej decyzji.
Było coś w tym spojrzeniu, czy w
tonie tych słów, co bardzo ją raniło. Bardziej niż ich sens.
„Masz raka” - nie była zdziwiona. Jej matka umarła na tę
chorobę dwa lata temu, a ona została pod opieką ojca, który jej
obecność w domu traktował bardziej jak obecność małego komara –
dopóki go nie widzisz, nie wadzi, a jak już się pojawi to wyssie
trochę jedzenia z lodówki i pozostawi bąbla w postaci mniejszej
ilości pieniędzy w portfelu. Ale nie przyda się na nic więcej.
Największą tragedią było dla niego odstąpienie jednego łóżka
dla swojej jedynej córki.
-Ile ma pani lat? - zapytał jeszcze
lekarz lustrując ją dokładnie.
-Osiemnaście. - odpowiedziała z
uśmiechem. - Od trzech dni.
-Aha.
W tym jednym słowie zawarł tyle
negatywnych uczuć, że nie była w stanie ich zliczyć.
Niedowierzanie, pogarda, złość. Czyżby utrudniło mu to zadanie?
Była już dorosła i mogła o sobie decydować, czyli zwyczajnie nie
musiała iść na leczenie.
Krople deszczu tańczące
naokoło, błyski na niebie i te cudowne dźwięki. Dźwięki burzy,
tego głównego wokalu. Krople deszczu były melodią, a błyskawice
efektami specjalnymi prezentowanymi na scenie zwanej niebem.
Jej ojciec słysząc, że dziewczyna
jest w szpitalu przyjechał wyklinając wszystkich dookoła. Już z
korytarza słyszała jak zbliża się w tonie obelg kierowanych do
przypadkowych ludzi. Wpadł do sali i od razu podszedł do jej łózka.
-Pamiętaj, że ja nic nie zapłacę!
Ani złamanego grosza! Co żeś znowu wymyśliła?! Ile ja mam z Tobą
utrapienia, mogłem Cię nie brać, mogłem zostawić w tym zasranym
bidulu!
-Pana córka ma raka.
Głos lekarza rozniósł się po sali
po raz kolejny. Przerwał ciąg słów starszego mężczyzny. Dopiero
wtedy przeniósł on wzrok z córki na niego.
-Co pan właśnie powiedział?
Szare parasole były
wszędzie. Raz po raz przerywane odrobiną czerwieni u kobiet, lub
różu u małych dziewczynek.
Rodzice preferowali
ciemne lub bardzo przygaszone kolory, zatem dlaczego dzieciaki wolały
te bardziej żywe? Przecież starsi dawali przykład. I kiedy to się
kończyło, kiedy zamiast świetlistej zieleni zaczęły pojawiać
się blade odcienie granatu?
-Ale ile kosztuje
leczenie?! Ja już mam dość tej dziewuchy! Odkąd Twoja matka
umarła i zwaliłaś mi się na głowę psujesz wszystko, zupełnie
wszystko! Kto by pomyślał, żeby dziewczyna w Twoim wieku robiła
maślane oczy do tęczy? Do TĘCZY! Powinien Cię już dawno
psychiatra przebadać! Nic nie robisz tylko latasz po tym deszczu jak
nienormalna! Masz parasolkę, a i tak wracasz cała mokra i robisz
ślady na wykładzinie. Same problemy z Tobą! Same problemy!
Szary świat, szare
budynki, szare niebo, szare życie, tęczowa parasolka.
-Nie będzie pan
musiał płacić, bo pana córka nie zgadza się na leczenie.
Ludzie patrzący z
żalem, sztuczną troską, lub po prostu z pogardą. Nienawiść
zrodzona z zazdrości.
Zazdrościli tego, że
była inna. Nie zwracała uwagi, tylko szła dalej. Żaden krok nie
był zaplanowany, lecz każdy dobry. Bo nie ma złych kroków, gdy
idzie się z kolorową parasolką, kiedy wszystko tonie w szarej
kałuży.
W tym dniu w
szpitalu można było usłyszeć jak postawny mężczyzna w milczeniu
opuszcza salę. Szybko. Zbyt szybko.
Ciężar spadał z
jego pleców, ale historia się powtarzała.
Przyszła kobieta,
pojawił się rak i zmarła.
Dwa lata po jej
śmierci przyszła dziewczyna, pojawił się rak i już niedługo
miała umrzeć.
Jak będzie wyglądać
ten świat, gdy zabraknie tej jednej tęczowej parasolki?
Blondynka wstała i
wzięła do ręki swoją torbę. Uśmiechnęła się do lekarza.
Podeszła do jednego z okien, wyciągnęła z torby farby i zaczęła
kolorować szybę.
-Co pani wyprawia?!
- warknął lekarz podchodząc do niej.
Na zewnątrz
szalała burza.
-Maluję świat. Na
żółto i na niebiesko. - odparła dziewczyna.
Trzydziestolatek
westchnął uważnie przyglądając się blondynce. Mógł to
ukrócić, ale nie wiedział nawet po co. Mogła malować, potem
najwyżej się to umyje. Bardziej go nurtowało coś innego.
-Dlaczego nie chce
pani się leczyć?
-Nie boję się
śmierci. - uśmiechnęła się. - Każdy widzi ją jako czarną
kosę, która marzy o tym, by niszczyć. A może ona jest kolorowa?
Mama nie płakała umierając. Zresztą... Pan też umrze. Prędzej
czy później. Leczenie w moim przypadku da mi może rok życia
więcej. Nie potrzebuję go. Ja... Zawsze chciałam żyć kolorowo. I
chcę tak żyć do końca. Chcę kolorować świat i pokazać, że
bycie szarym nie jest właściwe. Nawet mówiąc można przekazać
kolory. Ja tu nie pasuję. Chcę do mamy.
Kolorowa dziewczyna
próbowała rzucać farbami w szarych ludzi. Farba odbijała się od
szarych parasoli i spływała na ziemię tworząc kolorowe kałuże.
Budynki zostały szare,
niebo zostało szare, życie zostało szare, ale kałuże na zawsze
zostały kolorowe. A obok nich leżała pusta tęczowa parasolka.
~fin~
Tematyka trochę inna, ale czułam potrzebę napisania czegoś takiego. Oczywiście nie ma to na celu zniechęcanie ludzi chorych do zaprzestania leczenia, nie w tym rzecz. A wbrew wszystkiemu bardzo podoba mi się to opowiadanie, sama chciałabym tak pokolorować choć kawałek życia.
Nie wiem kiedy pojawi się następna miniaturka, teraz jest szkoła, to znacznie ogranicza mój wolny czas. Ale niedługo się pojawię ;)
Świetne opo *-* bardzo przyjemnie mi się czytało. :)
OdpowiedzUsuńdodaję do obserw. i czekam na więcej takich miniaturek ^^
Ojej, cudne opowiadanko, bardzo w moim stylu! Lubię poruszać tematy chorób i śmierci, choć to przecież takie przykre... Ale tutaj wplotłaś tę tęcze, te kolory i od razu jakoś radośniej się zrobiło. To prawda, że wszystko jest szare - ludzie, miasta, życie... Szczególnie jesienią. Niemniej są ludzie, którzy swoim zachowaniem czy charakterem rozjaśniają ten ponury świat. :) Bohaterka tego opowiadania na pewno była jedną z nich, mimo tego, ile przykrości i problemów ją w życiu spotkało...
OdpowiedzUsuń