piątek, 26 września 2014

Jasnoszare myśli umazane błękitnym snem. ~ Cz. 2


Sprawienie, by zauważono Cię w świecie pełnym magii, nie jest prostym zadaniem. Jeżeli nie masz wykreowanego nazwiska, prawdopodobnie utoniesz jako jeden z wielu, wielu tych, których nikt nigdy nie mógł, lub po prostu chciał zapamiętać. Niektórzy starając się do tego nie dopuścić, wręcz hańbiąc swą rodzinę. W końcu zła reputacja jest i tak lepsza niż żadna.

Niektórzy plamili nazwiska czarnym atramentem starając się nie wyglądać nazbyt blado. Dla przykładu Tom Riddle nienawidził bycia kolejnym „Tomem” i w ten właśnie sposób wyplamił się na słynnego Lorda Voldemorta. A skoro jego sława osiągnęła tak wielki sukces to inni czarodzieje pragnęli iść w jego ślady – tak jak on starali się jak najbardziej wybrudzić nazwisko, choć z nieporównywalnym przy nim skutkiem. I czy wszystkim się to opłacało? Czy nie stawali się znani jedynie jako sługusy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, bez duszy, bez nazwisk, bez niczego, czym mogli się poszczycić? Wtedy byli jednymi z wielu dobrych czarodziejów. A zmieniali się w jednych z wielu złych czarodziejów.

Draco wiedział już, że jego rodzina staje się jedną z takowych, chociaż w tym wypadku było to o wiele bardziej głupie posunięcie. Nazwisko Malfoy zawsze było znane i nie potrzebowało żadnych wspomagaczy, a w szczególności takowych, które tylko je brudziły i usuwały w cień.

Malfoy... To słowo w jego oczach z dnia na dzień zmieniało swój kolor. Albo nie kolor, bo srebro zawsze pozostawało srebrne. Ale stawało się ciemniejsze, bardziej odchodzące w cień, z którego coraz trudniej będzie się wybielić.

~~~

Siedząc przed pustą kartką zawsze się uśmiechał.

Tyle możliwości, myślał maczając pędzel w tubce z farbą.

Malowanie było jego ulubionym zajęciem. Potrzebował do lego jedynie pędzla i jednej farby, która dawała taki kolor, jaki właściciel sobie życzył. Wystarczyło puścić wodzę wyobraźni i mógł mieć dokładnie każdy odcień, każdy kolor, każdy zapach, każdy dźwięk, każdego człowieka. Miał władzę. I za to kochał malowanie.

-Draco, idziesz na kolację? - ciemnofioletowa Pansy Parkinson pojawiła się w jego pokoju.

Zmarszczył brwi, obrócił się w jej stronę i obrzucił ją zimnym spojrzeniem.

Jeszcze nawet nie zacząłem, pomyślał ze zgrozą, ale widząc jej ciepły uśmiech posłusznie wstał, zakręcił buteleczkę farby i ruszył w stronę dziewczyny. Pocałował ją lekko w policzek.

-Dziękuję, jesteś nieoceniona.

-Jasne, beze mnie umarłbyś z głodu.

Uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Przywykła do tych nic nie znaczących całusów. Albo znaczących tyle co „jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie wiem co bym bez Ciebie zrobił”. I wiedziała, że dokładnie to myślał, gdy je jej dawał, mimo że na zewnątrz, jako Ślizgon, nigdy by się do tego nie przyznał.

Slytherin zawsze uznawany był za dom dla przestępców, za dom ludzi, którzy nigdy nie powinni znaleźć się w Hogwarcie. Ślizgoni zawsze mieli konflikty z członkami innych domów, więc przyjaźni trzeba było szukać wewnątrz. Dzięki temu stał się najbardziej zjednoczonym domem i i Pansy, i Draco, i Blaise i nawet Crabbe i Goyle byli pewni, że gdyby ktoś z innego domu wypowiedział któremukolwiek Ślizgonowi wojnę, to oni wszyscy, cały dom bez wyjątku, by w niej stanęli.

Jego eskorta w postaci Crabbe'a i Goyle'a już czekała siedząc na kanapie. Blaise Zabini również zajmował swoje miejsce pokoju wspólnym oczekując na niego i Pansy. Książę Slytherinu dołączył do swoich przyjaciół i razem z nimi opuścił lochy przywdziewając znaną wszystkim maskę pokerzysty. Maskę w białym kolorze. Tak przynajmniej uważał.

Przeszedł z nonszalancją przez korytarz i jak zwykle zajął swoje miejsce przy stole Slytherinu. -Podajcie mi eklerka. - zarządził od razu.

Eklerki... Te małe, słodkie, błękitne cudeńka smakujące i wyglądające jak kawałek najwspanialszeo nieba. Jedna z niewielu jego słabości, której nigdy, ale to nigdy nie ukrywał i gdy tylko na stole ujrzał takowe od razu się uśmiechał.

Blaise zgrabnym ruchem zgarnął jednego na talerz i podsunął młodemu Malfoyowi pod nos.

-Draco, ona znów się na Ciebie gapi.

Uniósł wzrok i napotkał jej spojrzenie. Jak zwykle. Patrzył tak dłuższą chwilę, a dziewczyna widocznie nie zamierzała zamykać oczu. Wpatrywała się w niego tak, że miał wrażenie, że jego maska zsuwa mu się z nosa. Że spada i roztrzaskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, tak małych, że nie sposób ich posklejać nawet najlepszym zaklęciem.


Gwałtownie odwrócił wzrok i odchrząknął głośno.

-Jestem przystojny, niech się gapi, tego zabronić jej nie mogę.. - wzruszył ramionami przejeżdżając wzrokiem po sali.

Dubledore tym razem się postarał wybierając miejsca dla stołów poszczególnych domów w Wielkiej Sali. Gryffindor i Slytherin musiały leżeć jak najdalej od siebie, w związku z wciąż narastającymi konfliktami, głównie między Malfoyem i Potterem. Tak więc ich stoły rzucono na dwa przeciwne końce sali. Patrząc również na to, że Ślizgoni często naśmiewali się z Puchonów, a do Krukonów byli raczej obojętnie nastawieni – dyrektor zadecydował, że to właśnie dom Roweny będzie znajdował się obok domu Salazara. I Krwawy Baron był mniej niezadowolony mogąc częściej widywać piękną Helenę Ravenclaw, którą wciąż i wciąż starał się uwieść. Krótko mówiąc wszyscy byli względnie szczęśliwi.

Przejeżdżając tak po sali nie mógł choć na chwilę nie rzucić na nią okiem. Młoda Lovegood zawsze mu się podobała.

Już gdy był na drugim roku, a ona wchodziła po Hogwarckich schodkach, by dowiedzieć się o domowy przydział, wydawała mu się być bardzo interesująca. Bo choć była w takiej samej szacie jak wszyscy inni to emanowała jakimś nieznanym mu kolorem, którego nie mógł zidentyfikować.

Nawet po latach nie wiedział jaki kolor ma piękna dziwaczka z „domu obok” i choć wiedział, że na poznanie go ma już w zasadzie tylko kilka tygodni, to starał się tym nie przejmować. Uznał, że najwyżej w ostatni dzień szkoły podejdzie do niej i zapyta bez większych trudności.

Nie przejmując się niczym wrócił do kolacji. Patrzyła tak na niego bardzo często, zwłaszcza w tym ostatnim dla niego roku. Nauczył się już akceptować jej spojrzenie i nawet zdarzało mu się uśmiechnąć, gdy wyimaginowana maska spadała na chwilę na stół.

Tym razem podniósł wzrok i uśmiechnął się mając ją wciąż na twarzy.

Wzrok dziewczyny był pusty, jakby zupełnie nie zauważyła uśmiechu.

Spuścił głowę niczym winowajca.

A ona patrzyła dalej.



~fin~




No i jest, jak obiecałam druga część. Powiem szczerze, że mi się nie udało. Nie udało mi się zrobić tego tak jak chciałam, ale nie sądzę, bym była w stanie jakoś to zmienić. No cóż, nie jest idealne, ale nie sądzę, by było katastrofą, więc wstawiam ;>
Całość będzie miała CHYBA 3 części, ale nie jestem pewna czy nie wyjdą 4, więc nic nie obiecuję. No nic, nie chcecie komentować, ale ja nawet bez tego piszę dalej i to się nie zmieni ;) Ewentualnie może wpłynąć na częstotliwość, ale co tam... 
Chcecie coś konkretnego następnym razem? Możecie się odezwać, ja nie gryzę ^^ 

3 komentarze:

  1. Świetne no :D
    czekam na więcej :D
    Życzę dużo weny i pozdrawiam oraz zapraszam do mnie : http://lilyijames.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie ;). Czekam na następną część.
    ~Pozdrawiam i życzę weny ;*.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna miniatórka i jeszcze o mojej ulubionej parze *-*. Czekam na następną :*
    ~Anonimka Kate

    OdpowiedzUsuń